Wszyscy byliśmy kobietami

Na szczęście nie wszyscy nimi pozostaliśmy. Byłoby nudno.

Dawno już nic nie wrzucałem na bloga. W sumie nawet nie powinienem. Trochę więcej czasu zacząłem spędzać przy bardziej ambitnych rzeczach. Zasadniczo teraz też powinienem zająć się czymś konstruktywnym – więc jednak coś tu napiszę. Taki system odciągania własnej uwagi: większość ludzi sprząta, zamiast zająć się czymś produktywnym. Ja bloguję, kiedy nie chce mi się nawet sprzątać. Ale do tematu.

Jak tak przeglądam swoje wypociny to chyba nie pisałem nic o stosunkach damsko-męskich. Łapiecie, stosunkach. Dobra, nieważne. Niemniej aż się dziwię, że dopiero teraz się za to złapałem, ostatecznie to najbardziej chodliwy temat, jaki kiedykolwiek poruszono… i nad którym ludzkość pastwić się nie przestanie, póki ludzkością pozostanie.

Wiedzieliście, że z biologicznego punktu widzenia faceci są po prostu uproszczoną wersją kobiet?  Wszystkie zarodki zaczynają jako “kobiety”, potem dopiero połowie płodów zaczyna uderzać do miniłba testosteron. Skomplikowaną budowę (w szczególności układ rozrodczy) zastępują zwały mięśni, empatyczny mózg ze sporą ilością neuronów lustrzanych upraszcza się do bardziej łopatologicznego systemu sterowania. Mózg faceta w zasadzie działa binarnie – dana zmienna może przyjąć wartość zero albo jeden. Facet jest albo zadowolony, albo nie. Dana baba mu się podoba albo nie. Facet czegoś chce albo nie chce. Albo ma ochotę na seksu albo nie. Jest głodny albo nie jest. No dobra, tu jest przekłamanie – mężczyzna jest albo napalony, albo głodny.

Był jeden facet, który genialnie tłumaczył różnice w funkcjonowaniu umysłów obu płci, wszystkim polecam. W dużym skrócie chłopaki widzą świat jako zestaw osobnych pojęć, z których każde funkcjonuje w osobnym wymiarze. Tu jest samochód, tam jest praca, tam wczorajsza impreza, jeszcze gdzie indziej niedomykające się drzwi lodówki. Autor opisał mózg jako zestaw osobnych pudełeczek, każdy mieszczący inną rzecz. Poza jednym pudełkiem, w którym nie ma nic (i które jest ulubionym pudełkiem każdego faceta).

Dla odmiany mózg kobiety to jedno wielkie kłębowisko kabli, gdzie wszystko łączy się ze wszystkim. Dziewczyna nie widzi czerni bądź bieli a jedynie odcienie szarości, w której miesza się absolutnie wszystko, z czym miała do czynienia. W zasadzie to jestem głodna, ale pizza jest zbyt tucząca i w sumie to może pójdzie w cycki, ale ten nowy stanik z absolutnie genialną koronką jest już teraz trochę za ciasny i nie wiem, czy znajdę drugi taki, więc może nie spodoba się facetowi, który mnie olewa (mnie?!) …zresztą co za bo to baran, tak samo jak współlokator, który nie myje po sobie naczyń; kurde, przecież ręczniki się kończą i trzeba iść do sklepu, przy okazji trzeba kupić preparat na mole, które przecież zaraz zeżrą kurtkę a zima ma być wyjątkowo mroźna, zupełnie jak lody truskawkowe z tamtej kawiarni, chociaż samych truskawek nie cierpię, nawet pomimo, że są takie pysznie czerwone jak tamten autobus… zaraz, cholera, to mój!

Na moje – większość problemów w komunikacji wynika z faktu, że kobiety nie są w stanie ogarnąć, że dla faceta coś może być banalnie proste. On na pewno ma coś głębszego na myśli, coś kombinuje tam pod sufitem, coś pewnie jeszcze chciał powiedzieć mówiąc, żebym zabrała mu te kwiatki sprzed nosa, bo mu widok zasłaniają. Taka ilość metafor w jednym zdaniu(!), podstępny sukinsyn, czego on może chcieć?

Skutek tego taki, że faceci są bardziej odporni na stres (niewypał tu nie wadzi tam), szybciej podejmują decyzje i są bardziej zdystansowani. Z drugiej strony nie są dobrzy w prowadzeniu gierek. O ile w ogóle ogarną, że jakaś gra się już toczy. Jak to kiedyś znajoma skomentowała męża swojej przyjaciółki: “facet jest już tak wytresowany, że nawet o tym nie wie.”

Koniec końców kobiety w sytuacji konfliktowej wolą trzymać jako taki kompromis (prowadząc cichą wojnę podjazdową), natomiast faceci, przywykli szarżować na wroga z podniesioną przyłbicą, idą na kompromis dopiero widząc, że ciężko będzie orzec która mokra plama zwyciężyła starcie.

Nawiązując jeszcze do skeczu – autor sporo mówi o czymś, co nazywa nothing box. Pudełko, w którym nic nie ma. Ulubione miejsce faceta. Ile widzieliście w życiu wędkujących kobiet? A dlaczego tak mało? (jeżeli w ogóle) Ano dlatego, że tylko facet potrafi bezwiednie popaść w stan medytacji i nie myśleć absolutnie o niczym – gapiąc się np. na kij. Albo ścianę. Dla kobiet, które nawet podczas seksu zastanawiają się, czy pingwiny mają kolana (bądź skupiają się żeby się nie spierdzieć) taki stan jest nie do pomyślenia.

Facet mógłbym przeżyć całe życie popijając piwo, gapiąc się na cycki i dłubiąc przy czymś mniej lub bardziej bezmyślnie. Natomiast kobieta zawsze o czymś rozkminia – a jak nie ma żadnych problemów to sama je sobie tworzy. Ot, coby się nie nudzić. Nigdy.

Chyba wypadałoby jakoś podsumować tekst. Może tak: dziewczyny – kiedy facet mówi tak, to znaczy tak. Nie znaczy nie. I nie ma nic ponadto. Serio. Zrób mu kanapkę i dobrze a osiągnie nirwanę. Tak, to takie proste.
Chłopaki – nie wierzcie nikomu, kto krwawi przez tydzień i nie umiera. One nawet sobie nie ufają.

Gospodarka, głupcze!

Aborcja w radiu, aborcja w telewizji, aborcja na kwejkach, aborcja wszędzie. Boję się robić jajecznicę.

Nie żebym popierał poronione pomysły (czujecie? poronione… dobra, nieważne), ale cała sprawa z awanturą ma drugie dno. Czy może inaczej – prawdziwa awantura powinna się rozpętać gdzie indziej, mianowicie wokół cichaczem przepychanej CETA, czyli młodsza kuzynka TTIP czy wcześniejszej ACTA – tę już wszyscy powinni kojarzyć. Generalnie umowa pisana pod korporacje, która może mieć opłakane skutki dla gospodarki.

Nie umniejszając wagi ewentualnego zaostrzenia (i tak już ostrej, moim skromnym zdaniem) ustawy (anty)aborcyjnej, ta sprawa jest jedynie zasłoną dymną. CETA jest tak skonstruowana, że jej wprowadzenie nie wymaga ratyfikacji przez parlament żadnego kraju, wystarczy, że rząd podpisze papier i klamka zapadnie. I tak się składa, że rząd właśnie przepchnął tymczasowe stosowanie CETA.

Ale wszędzie mowa tylko o aborcji. Poza Kukizem nikt się w parlamencie nawet o umowie nie zająknie. Oczywiście z zaostrzenia ustawy aborcyjnej nic nie wyjdzie koniec końców, rządny igrzysk lud wyjdzie z podniesioną głową uznając własny tryumf nad zepsutym rządem. Przekonani o własnej wspałaniałości nawet nie pomyślą, że za zasłoną szefowie korporacji bądą opijać zwycięstwo. Już nawet wazeliny nie będą potrzebować.

I tak oto wszyscy zostaniemy wyruchani, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Brawo, Narodzie polski.

JP na 100%

Nękali was kiedyś marketingowcy telefonami? Ale tak naprawdę ostro?

Ostatnio Play do mnie próbowało się dodzwonić. Kilkadziesiąt razy. Najbardziej natarczywi byli przez trzy dni na przełomie lipca i sierpnia. Pierwszego dnia parę telefonów, drugiego kilkanaście już, trzeciego ponad dwadzieścia. Dopiero po tej kumulacji dali sobie spokój. Niechaj błogosławieni będą ludzie, którzy wymyślili czarne listy kontaktów telefonicznych. Oraz niechaj po trzykroć przeklęte będzie Play z ich automatycznym ponawianiem połączenia co kilkanaście minut.

Dla jaj raz odebrałem nawet – mając nadzieję, że jakaś pani o anielskim głosie i cierpliwości osła będzie chciała mi coś opchnąć, zabawię się starając się jej w odwecie wcisnąć helikopter z niewielkim przebiegiem. Z tego jednak też nici albowiem zamiast człowieka sprzedawcy przywitała mnie melodyjka każąca czekać na słuchawkowego… szczyt chamstwa i bezczelności.

Cóż, gdyby wszyscy przykładali się tak do pracy jak Play do wkurzania ludzi to już dawno byśmy zakładali kolonie po całej galaktyce. Andromedy.

Zastanawiam się czemu duże firmy pozwalają sobie na takie jazdy – przecież każdy człowiek ogarnięty choćby trochę bardziej niż mielonka zdaje sobie sprawę, że wkurwiając potencjalnego klienta niczego się nie wskóra. Może jeszcze nachalna reklama ma jakiś sens (z marketingowego punktu widzenia) – jak się dwieście razy dziennie słyszy tę pierniczoną piosenkę Lisowskiej to automatycznie się rzuci na mózg wiadomy market kiedy przyjdzie kupić coś elektronicznego. Ale nękanie człowieka telefonami? Gdzie tu sens, gdzie tu logika? Albo choćby krztyna człowieczeństwa…

Czy ktoś potrafi mi to wytłumaczyć? Swoją drogą – ma ktoś doświadczenie z pozwani cywilnymi za nękanie?

Filozofia? Nie wiem!

Ostatnio dorwałem się do książki Jima Holta traktującej o historii rozważań filozoficznych dlaczego świat istnieje. Tak, wiem jak to brzmi, ale książka miała niezłe recenzje więc stwierdziłem, że dla odchamienia przeczytam. W końcu ile można czytać fantastyki?

Szczerze mówiąc to nawet mi chodziło po głowie coby się na studia filozoficzne zapisać. Cóż, szanowny autor skutecznie wyleczył mnie z tego pomysłu… Miałem ochotę rzucić książkę w kąt po przeczytaniu pierwszego akapitu. Co w sumie zrobiłem, ale potem podniosłem i zacząłem czytać dalej. Trochę jak z drogim obiadem – już nie mogę, zresztą nawet mi nie smakuje, ale cholera, zapłacone to i zjeść trzeba. Taka intelektualna cebula.

Błąd logiczny zafundowany na dzień dobry zwalił mnie z nóg ale ostatecznie przebrnąłem jeszcze kilka rozdziałów zanim się poddałem i po prosto rzuciłem okiem na podsumowania kolejnych części a potem epilog. Rzecz jasna nigdzie żadnych spójnych konkluzji. W sumie czego innego spodziewać się po filozofii… Jakby mi przyszło kiedyś torturować  jakiegoś filozofa to chyba bym mu zadał jakieś banalne pytanie (np. czy niebie na pewno jest niebieskie) i zażądał jednoznacznej odpowiedzi – a potem tylko patrzyłbym jak się biedak miota sam ze sobą.

To niesamowite, że całą książkę można napisać dosłownie o niczym. Zdać pytanie a potem przez kilkaset stron na różne sposoby pisać dlaczego nie wiem – ewentualnie przytaczać słowa innych ziomków, którzy też mówili, że nie wiedzą. Bądź przywołać kogoś, kto twierdził, że wie – jedynie po to, żeby wygarnąć, że się mylił. Chyba.

Przypomniał mi się fragment z autobiografii Feynmana:

„Ktoś przyjechał z gotowym referatem, który mieliśmy wszyscy przeczytać. Zabrałem się do czytania i oczy wyszły mi na wierzch: nie wiedziałem, gdzie góra a gdzie dół! (…) Przerwałem więc w przypadkowym miejscu i przeczytałem następne zdanie bardzo uważnie. (…) brzmiało to mniej więcej tak: ‚Indywidualny członek zbiorowości społecznej często otrzymuje informacje wizualnymi kanałami symbolicznymi’. Po dokładnej analizie byłem w stanie przełożyć to zdanie na ludzki język. A co ono znaczy? ‚Ludzie czytają”.

Amen.

Pod koniec studiów informatycznych miałem etykę do zaliczenia. Przysięgam, że przed egzaminem miałem szczery zamiar przeczytania wszystkiego, co wykładowca przeczytać kazał. Po pierwszym akapicie pierdół przypominających te przytoczone przez Feynmana dałem sobie spokój. Po prostu się nie dało. (Na egzamin poszedłem na żywioł – wykładowca na szczęście zdawał sobie sprawę z własnego figuranctwa więc nie męczył nikogo.)

Nie wiem czy też to zauważyliście, ale im bardziej pierdołowaty przedmiot rozważań, tym większe zagęszczenie nieużywanych częściej słów autorzy chcą osiągnąć opisując sprawę. Tak, piję tutaj do wszelkich habilitowanych pożal-się-boże-humanistów, którzy inaczej nie potrafią pisać – wszak gdyby użyli ludzkiego języka (przy którym precyzja nie musi cierpieć, co zapewne mogłoby ich zaskoczyć) to nie dość, że wcale już tak inteligentnie by nie brzmieli, to jeszcze istniałoby realne niebezpieczeństwo, że nawet studenci zrozumieliby o czym mowa.

Jestem ignorantem? Nie wykluczam. Niemniej wolę myśleć, że po prostu mam alergię na pierniczenie. (Dziwne, że nie kicham czytając własne teksty.) Wprawdzie Holt nawet się orientował w kosmologii i fizyce, ale i tak nie udało mu się wyjść poza stereotyp filozofa kminiącego bez sensu nad pozbawionymi znaczenia abstraktami. Ogólnie rzecz biorąc zabawne wydaje mi się, że ludzie, którzy najczęściej nawet nie wiedzą jak działa chrzaniona mikrofalówka czują się absolutnie kompetentni aby wyjaśniać naturę rzeczywistości.

Wystrzałowy zaiste

Kurde balans. Gdzie się nie obejrzeć, tam jakiś zamach. We Francji znani już wszystkim kolesie o wybuchowym charakterze – choć tym razem zmienili nieco styl ale skurwysyny wciąż z rozmachem. W Turcji zielone ludziki w kropki moro ścigają Erdagona (i w sumie dobrze, niechaj sczeźnie). Na Gdańsk sam Jowisz się zamachnął. Nawet w Sosnowcu jakaś strzelanina, jak mi właśnie znajoma opowiedziała. I weź tu wyjdź z szałasu człowieku.

„Obyś żył w ciekawych czasach.”
Takie chińskie przekleństwo.


Inna sprawa – czy jakiekolwiek czasy nie były ciekawe? Przynajmniej w którymś miejscu na Ziemi?

Jeżeli idzie o Turcję to akurat dobrze. Premier to kawał skurczybyka a pucze wojskowe są tam naturalnym mechanizmem zapewniającym świeckość państwa – kiedy rząd zaczyna za bardzo gwiazdorzyć w ruch idą karabiny. Mechanizm działał do tej pory nieźle (od 1960 to będzie chyba czwarty zamach). Oby niedawne próby Erdagona namieszania w armii nie zaszkodziły. Poza tym – im więcej tureckiego wojska zajmuje się sprawami wewnętrznymi, tym mniej żołnierzy strzela do Kurdów, więc małe przetasowanie może być na rękę tym ostatnim, jeśli wykażą się refleksem. Inna sprawa, że sama ewentualność zaistnienia niepodległego Kurdystanu to koszmar każdego Turka, niezależnie od poglądów politycznych czy religijnych – co w tamtych okolicach na jedno w sumie wychodzi.

Francja z drugiej strony też ma problem ze zbyt religijnymi kolesiami, niezależnie jak głośno by temu nie zaprzeczała. W gruncie rzeczy to nad tym tematem nie ma za bardzo co się rozwodzić. Pray for France, smutne obrazki, trójkolorowe filtry na twarzoksiążce, odpowiednio podświetlone budynki, może nawet kolorowe kredki pójdą w ruch. Słowem – Francja odpowie z całą stanowczością. Jak zawsze. Po jakimś czasie sprawa przyschnie. Dopóki znów coś nie pierdzielnie. Zresztą Holland już stwierdził, że trzeba się przyzwyczaić. No cóż, mi tam Francuzów nawet nie żal. Chcieli Maghrebu, mają Maghreb. Zastanawia mnie jedynie czy ktoś nie wyskoczy z zakazem używania ciężarówek. Poważnie.

Mam tylko nadzieję, że rykoszetem nie oberwie się nam. Wszak spęd w Krakowie coraz bliżej. Tak tak, już słyszę oświecone towarzystwo, że się przybyszów z Bliskiego Wschodu się nie boi, wszak to pokojowa brać – bardziej się obawia katolickich bojówek. Szkoda słów.

Bombowy lipiec

W zeszłym tygodniu chyba poszła przez Kraków jakaś wirusowa akcja – zapewne ustawiona przez jakiegoś śmieszka. “Znajoma znajomej mówiła, że pomogła nieznajomemu Arabowi a ten w podzięce ostrzegł ją żeby nie chodziła do galerii do końca tygodnia”. Taka sama miejska legenda jak historyjka o identycznym ostrzeżeniu przed zamachami w londyńskim metrze. Ciężko mi oszacować rozmiary zgrywy, ale skoro nawet do mnie w Katowicach dotarła to mogła być niemała.

Naturalnie ściema po całości – przecież wszyscy wiedzą, że zamachy będą dopiero w lipcu podczas Światowych Dni Młodzieży – i to akurat niestety nie jest już żart. O planach wysadzenia w powietrze tego i owego informują wszyscy – od naszych wojskowych, przez Europol i NATO, po CIA i ambasadę amerykańską to raczej nie ma co olewać sprawy.

Rzecz jasna rząd uspokaja, że wszystko jest pod kontrolą (bo i co innego ma mówić?) ale ani nie wierzę, że w ogóle interesują się tematem, zajęci partyjnymi przepychankami, ani tym bardziej, że taką imprezę w ogóle da się kontrolować. Choćby się nasze służby obsrały to nie ma siły, żeby zabezpieczyć taki tłum ludzi – zwłaszcza, że nawet nie potrzeba materiałów wybuchowych, żeby sobie ludzie krzywdę zrobili. Wystarczy petarda i hasło “bomba!” (albo jeden koleś strzelając choćby ślepakami) a rozbiegający się w panice tłum sam zacznie się tratować – tak jak ci Francuzi, którzy to chcieli pokazać jacy to nie są odważni.

Za dużo ludzi się zbierze w jednym miejscu, żeby dało się zapobiec poczynieniu przez jakiegoś opalonego chłopaka islamskiego wyznania wiary Allahu Akbar Kabum. Bądź wzbogaceniu kulturowym w iście paryskim stylu. Pomijam już nawet ewentualność zrobienia kuku za pomocą brudnej bomby, a takowa nie jest zerowa… tym bardziej, że tak duży spęd religii utożsamianej przez islamistów z podstawą zachodniej cywilizacji jest zbyt łakomym kęskiem, aby przejść obok niego obojętnie.

Najśmieszniejsze w całej sprawie, że po hipotetycznej zadymie na ulice wylegną krótko obcięci panowie o wyrazistych poglądach i zaczną spuszczać manto absolutnie każdemu o niewystarczająco jasnej karnacji – od Włochów i Dalamtyńczyków, przez kebabogennych Turków, po bogu ducha winnych Hindusów i Latynosów. Przy okazji oberwie się też pewnie wszystkim, którzy śmieli nie urodzić się w Polsce bądź nie do końca zgadzają się z metodami pracy antyislamskich patroli…

Słowem – wciory dostaną absolutnie wszyscy – tylko nie ci, którzy powinni – bo oni albo będę już wylegiwać dupy w ciepłym miejscu, otoczeniu swoimi wiecznymi dziewicami (znaczy w kotle ze smołą, otoczeni kumplami), bądź znajdą się gdzieś daleko poza zasięgiem umięśnionej ręki niosącej sprawiedliwość i wpierdol. Rzecz jasna taki obrót rzeczy będzie wodą na młyn wszelkiej maści kiciputkom, bojącym się polskich nazioli tak samo jak terrorystów nie mających nic wspólnego z islamem.

Obym się, cholera, mylił.

Symetria

Wszyscy chyba kojarzą ostatnią awanturę w kościele św. Anny, prawda? Śmieszna sprawa. Pozwoliłem sobie wrzucić link do jednego z lepszych momentów, o tu.

Skoro PiS doszedł do władzy to i mamy tradycyjną już chyba rozgrywkę o zatknięcie swojej flagi na szczycie tego pagórka, którego ani zaborcy, ani szwaby, ani sowieckie skurwysyny nie zdołali zaorać – ale po którym sami prawowici mieszkańcy ochoczo biegają ze szpadlami. Ustawa aborcyjna (bądź antyaborcyjna, jak kto woli) to, jak zauważyłem, taki wyznacznik kto trzyma resztę za mordę – jeśli komuś się uda znowelizować ustawę pod siebie – znaczy jest akurat na wozie. Stąd i obecna próba zaostrzenia przepisów. Chyba nie muszę dodawać, że życie i zdrowie samych kobiet oraz ich bardziej lub mniej chcianego potomstwa mało kogo w istocie obchodzi.

Z jednej strony mamy prawicowy beton, który za wszelką cenę chce narzucić wszystkim swoją wizję świata (“ja nie mam zamiaru to niech inni też się nie ważą!), słodko pierdząc o świętości życia poczętego (a jak już się urodzi to niech sobie radzi samo); z drugiej strony beton lewicowy, który – choć wg mnie ma rację w sprzeciwie – to w walce ucieka się do farsy rodem z Barei – czego dobrym przykładem jest obsobaczany film. Ponadto lewica lubi też uciekać się innych manipulacji – przede wszystkim do hiperbolizowania bądź przekłamywania projektu nowelizacji.

Tak więc z jednego narożnika dochodzą bajania o wsadzaniu do więzienia za poronienie (co jest mocnym przegięciem w świetle proponowanych przepisów), z drugiej silące się na stonowane argumentację głosy różnych gości niedzielnych mówiących, że chcą “jedynie wykluczyć możliwość prewencyjnego zabicia jednej osoby, by ratować drugą.”

Prawda, jak zawsze, leży zapewne gdzieś pośrodku. Szkopuł w tym, że już przepisy obecnej ustawy pozostają martwe – kto chce się pozbyć płodu ten idzie prywatnie do ginekologa świadczącego “pełen zakres usług” bądź inne “przywracanie cyklu”. Ot, i po kłopocie – oraz kilku bądź nawet kilkunastu stówach (nigdy się nie interesowałem dokładnie cennikiem więc nie doprecyzuję). Tym głębiej w grobie spoczną ewentualne nowe paragrafy. Dużo szumu praktycznie o nic. Choć fakt, że zgłaszalność gwałtów mogłaby spaść – choć o tym na szczęście chyba się nie przekonamy bo i sam rząd podchodzi do ustawy jak do jeża. Widać nawet w PiS mają trochę zdrowego rozsądku. Ptaszki ćwierkają, że sam Jarek postawił się biskupom.

Wracając do samej awantury – nigdy nie przestanie mnie śmieszyć symetria zagrywek po obu stronach barykady. Sam fakt, że ktoś się chce wpierniczać z butami w życie innych ludzi kwalifikuje się do kolonii karnej. Ale walka ze zjawiskiem poprzez urządzanie pożal się boże happeningów, które już na pierwszy rzut oka są marną manipulacją budzić może jedynie śmiech. Swoją drogą ludzie z ustawki mogli by się chociaż trochę postarać zamiast odstawiać cyrk nienoszący jakichkolwiek śladów dobrej gry aktorskiej. O braku choćby elementarnej charakteryzacji Pani Pańczyk nie wspomnę. Teraz się musi tłumaczyć Wyborcza za swoich, że to taki happening miał być tylko się uniosła jedna pani (bo pierwotnej wersji o oburzonych wiernych nawet ostatni baran nie kupił).

Vanitas vanitatum et omnia vanitas.

Paranoja

Właśnie natknąłem się na zabawny artykuł w “na temat” (tak to się pisze?) popełniony przez polonistkę-feministkę (jak sama się owa dzielna niewiasta określa) Agatę Komosę. Na tekst trafiłem przy okazji oglądania szwedzkiego eksperymentu pod tytułem “będziemy wyzywać bogu ducha winną dziewczynę i zobaczymy, jak przechodnie zareagują”. Oczywiście większość nagle zaczynała się niezmiernie interesować przestrzenią przed sobą, ewentualnie robili miny typu “zatroskany karp”, kilku dysydentów nawet próbowało łagodnie uspokoić agresora. Finałem eksperymentu był natomiast nasz rodak, który widząc inscenizację z miejsca złapał aktora za fraki i prawilnie huknął “co jest kurwa?!”. Po polsku, rzecz jasna. Ot, taki instynkt widać. Pomijając warstwę lingwistyczną, czyn wg mnie jak najbardziej prawidłowy. Na tym tle nie dziwią świeżo opublikowane dane Komisji Europejskiej plasujących Polskę na pierwszym miejscu w rankingu najbezpieczniejszych krajów dla kobiet w Europie (technicznie rzecz biorąc, na ostatnim w rankingu skali przemocy wobec kobiet).

A teraz wróćmy do naszej dzielnej polonistki-feministki. Pozwolę sobie skrócić argumentację Pani Agaty, która to szła następująco (argumentacja, nie Agata): no fajnie, że zareagował, ale…cóż za bulwersujący fakt, że oto Polak bezwiednie zaatakował agresora. W obcym kraju! I to jeszcze po polsku krzycząc! Co za wiocha! Jak można reagować agresją wobec agresji?! Przecież z tego mogłaby być jakaś awantura! Toż to przejaw kultury gwałtu w czystej postaci przecież!

Tak, dokładnie. Padło słynne “kultura gwałtu”.

“Ta siła złości, atawistyczna potrzeba wyżycia się, jest zawsze bronią obosieczną, bo jeśli to agresja jest pierwszą reakcją na zagrożenie, to będzie ona też pierwszym wyborem przy złości, rozczarowaniu czy lęku. A wtedy ofiarami mogą być ci, w których obronie nasz agresor stawał w przeszłości.”

Polecam zwłaszcza ostatnie zdanie cytatu. Innymi słowy – nie wolno nikogo zbyt zdecydowanie bronić, bo wtedy ofiarami mogą paść ludzie, których bronimy (fuck logic). Zamiast tego zdecydowanie lepiej jest “(…) oddzielić dziewczynę od napastnika, rozmawiać, uspokoić ją, odciągnąć jego.” (pisownia oryginalna… “odciągać jego”? serio? polonistka?)

Fakt, gwałt rodzi gwałt i lepiej nie wymachiwać pięściami zbyt szeroko. Kiedy to możliwe, powinno się stosować dyplomację. Zdaje się, że Pani Agata odznacza się wręcz skandynawską (nad)wrażliwością na wszelkie formy agresji. I tutaj pojawia się pewien drobny szkopuł. Pamiętacie o danych Komisji Europejskiej, które wspomniałem na początku? Tak się dziwnie składa, że na przeciwległym krańcu skali znajdują się właśnie kraje skandynawskie i Finlandia. (tak, wymieniam Finlandię osobno; nie, Finowie nie są skandywawami – etnicznie bliżej im do Węgrów.)

Tutaj dochodzimy do sedna problemu. Nasza cywilizacja… cóż… gdyby kultury można było personifikować, to Zachód byłby bogatą pizdą, która jedzie na odziedziczonym majątku (i teraz go trwoni bezmyślnie, dodam). Poniechanie agresji? Dobrze. Ale poniechanie wszelkiej agresji, włącznie – czy raczej przede wszystkim, z samoobroną? No to już przesada. Dwa posty temu pisałem, że każda dobra idea z czasem staje się własną karykaturą. Besztany artykuł jest tego najlepszym przykładem. Stop agresji – wszelkiej! Nawet kiedy ktoś nas wali po ryju należy się próbować dogadać – nie daj boże oddać! Jakiś chojrak atakuje słabszego? Uprzejmie go uspokajać. Broń boże przywalić agresorowi! A potem mamy takie kwiatki jak orzecznictwo stojące po stronie przestępców. (Niedoszła) ofiara zbyt zdecydowanie się broniła? Wsadzić do więzienia!

Zachodnie społeczeństwa żyją jak pączki w maśle i chyba już nie potrafią sobie wyobrazić realnego zagrożenia, na które należałoby ostro reagować. Kiedy pojawia się realna, fizyczna agresja – stają się bezradne i zwyczajnie się gubią. Tutaj fajnym przykładem będzie duńska nastolatka, która ośmieliła się użyć gazu pieprzowego broniąc się przed gwałtem (ot, “uchodźca” próbował poderwać w końskim stylu, takie “ubogacanie” kulturowe). Zgadnijcie, kogo sąd chciał ukarać. Tak, nastolatkę. Gaz pieprzowy jest w Danii klasyfikowany jako broń – a bronią można zrobić krzywdę – więc należy tego zakazać. Trzymajcie mnie. Nie jestem fanem USA, ale jedno trzeba Jankesom szczerze oddać – jak ktoś do ciebie skacze z bronią, to możesz agresora zastrzelić na miejscu i nikt cię do ciupy wsadzić chciał nie będzie. Policja tylko sprawdzi, czy rany wylotowe są po właściwej stronie denata i spyta, czy wszystko już ok i czy nie potrzebujesz w czymś pomocy. Nie do pomyślenia do zapyziałej Europie…

Na koniec mocno przerysowany eksperyment myślowy z percepcji społecznej. Wprowadzenie: jakiś pajac do mnie skacze z mordą i pięściami więc daję mu po zębach i mam święty spokój (zakładając, że trafi mi się w ciupie spokojna cela). Dwie równorzędne jednostki, naturalna reakcja, bum bum, kultura gwałtu, kurtyna opada. Nie ma nad czym się rozwodzić. Teraz wyobraźmy sobie, że z pięściami skacze do mnie feministka. (bez dochodzenia genezy sytuacji, po prostu taka akcja) Daję wrednej babie po ryju, tak samo, jak dałem jej męskiemu poprzednikowi. I tutaj pojawia się pole do rozważań:

Czy lejąc kobietę uskuteczniam znęcanie się nad słabszymi (za co powinna mnie spotkać chłosta)? Tutaj problemem jest propagowany przez feministki postulat wszelkiej i doskonałej równości płci (który to, jak wszyscy wiemy, jest fałszywy; wszak kobiety są lepsze pod każdym względem). Skoro kobiet jednak nie wolno bić to postulat jest fałszywy, ergo – feminizm to stek bzdur.

Czy może daję w taki sposób wyraz swojej głębokiej wierze w faktyczne równouprawnienie, za co bezzębna już feministka powinna mi podziękować, czołgając się po podłodze?

 

Wesołego Nowego Roku

Odkąd PiS wygrał wybory, staram się nie zaglądać zbyt często na serwisy informacyjne. Tak dla zachowania zdrowia psychicznego. Czasem lepiej żyć w nieświadomości. Niestety nawet tak indukowany błogostan nie może trwać wiecznie, zawsze człowiek coś zasłyszy, coś przypadkiem przeczyta — nawet jeśli usilnie stara się jedynie oglądać obrazki. A i niestety jest sporo tego. Oczywiście wszystko, co się dzieje — dzieje się w oparach absurdu.

Pierwsza konkluzja. Wiecie, czym się różni PO od PiS?

W sumie to chyba tylko tym, że PO ma za sobą media. Oraz kumpli w Brukseli. Pozostałe różnice to kosmetyka. Choć miejscami kosmetyka dość egzotyczna bez wątpienia. Zwłaszcza w miejscach, gdzie PiS pudruje zmarszczki kosmetykami produkowanymi przez Braci Kapucynów. Ostatecznie PiS nie robi niczego, czego wcześniej nie robiła Platforma, tylko styl nieco inny. Co nie znaczy mniej bezczelny.

Odnośnie mediów właśnie — PiS przystąpiło do czystek w TVP. Każdy przytomny człowiek wiedział już pół roku temu, że polecą głowy. Zwłaszcza pracownicy telewizji wiedzieli, co się będzie dziać — część z nich została zatrudniona w „publicznej” w miejsce reporterów swego czasu wylanych równie bezceremonialnie przez PO. Zwycięzca bierze wszystko — taka już tradycja — ale wszyscy teatralnie załamują ręce.

PiS bez żenady argumentuje zwolnienia względami politycznymi. Jak nie walką z „oficerami politycznymi PO” to z dziećmi komunistycznych klanów bądź „obroną chrześcijańskich wartości”. O tyle to śmieszne, że w samym PiS roi się od byłych aparatczyków PZPR, a jeden z nowych szefów TVP jest rozwodnikiem. Bzykającym na boku asystentkę — zanim został rozwodnikiem.

Żeby było zabawniej, to TVP Kultura została objęta przez pewnego pana z Frondy. Kto nie zna portalu, temu polecam. Jeden z najlepszych serwisów satyrycznych w polskim internecie.

Absurdalne? To popatrzcie jeszcze na to: Unia się burzy i chce nakładać sankcji na Polskę za ręczne sterowanie mediami. O tyle to śmieszne, że Bruksela i Berlin same cenzurują wszystko, co nie przedstawia imigrantów w najlepszym świetle. Na czele z próbą wytłumienia zajść w Kolonii. O krążącym po necie wesołym piśmie zabraniającym poszkodowanym kobietom kontaktowania się z mediami nie wspomnę. Niemieccy policjanci też chlapnęli ostatnio to i owo. Swoją drogą — coś mi się nie uśmiecha mieszanie się Niemców w polskie sprawy wewnętrzne.

Na marginesie — czy ktokolwiek ma złudzenia, że europejscy włodarze tupaliby nogami, gdyby to ich przydupasy z PO robiły teraz czystki zamiast otwarcie buntujący się PiSowcy?

Skoro mowa o śmiesznych rzeczach — niezmiernie bawi mnie również Komitet (pożal się Boże) Obrońców Demokracji. Hmm… ciekawe gdzie KOD był, kiedy PO robiło skok na kasę z funduszów emerytalnych — kasę potrzebną do załatania budżetu na tyle, żeby dług publiczny nie przekroczył drugiego konstytucyjnego progu ostrożnościowego. Pierwszy wcześniej został przez PO bezczelnie uchylony… Nie no, full legal.

No ale wtedy media nie trąbiły o zamachu na demokrację w każdej audycji. Dopiero teraz nonkonformistyczne, krytycznie myślące, samodzielnie analizujące fakty towarzystwo ruszyło. Wszyscy z dziwnie identycznymi transparentami, prowadzeni przez nieznanego wcześniej Petru oraz znanego ze swojej opinii o Polakach Lisa (kto wie, o co chodzi, ten wie; reszta niech maszeruje dalej).

O wprowadzeniu przez PO innych demokratycznych ułatwień życia nie wspomnę. Nie będę więc mówił o cichaczem przepchniętej opłacie zapasowej (kiedy ropa zaczęła za bardzo tanieć), „tymczasowej” podwyżce VAT czy zamrożeniu waloryzacji kwoty wolnej od podatku. Swoją drogą to Tusk wiedział, co robi, okradając ludzi z funduszy. Następny po nim rząd (znaczy obecny) będzie miał nieźle przerąbane, kiedy budżet się posypie i bez zmiany Konstytucji nie uda się już wymigać od bolesnych reform. A te zostaną wymuszone przez samą ustawę zasadniczą, kiedy dług urośnie za bardzo. Donald i spółka będzie mógł wrócić jako zbawca. Well played.

Inna sprawa, że obecny rząd sam sobie kopie głęboki grób, radośnie zwiększając wydatki budżetowe. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że Kaczyński skupi się na walce z gender, rowerzystami i wegetarianami — dzięki czemu odwali się od gospodarki. Niestety widzę, że nadzieje płonne się okazały, albowiem w swoim socjalizmie PiS godnie i z dokładką zastępuje SLD, świeć Panie nad jej duszą (najlepiej świecą dymną).

500 monet na dziecko. Zdawało się to hasłem na miarę trzech milionów mieszkań. Cóż, po raz pierwszy w życiu przeklinam rząd za realizację obietnic wyborczych. Wprawdzie przekłamanych, bo miało to być początkowo 500 zł na każde dziecko, a potem się okazało, że to na drugie i kolejne. Mały przejaw trzeźwości w szaleństwie. Swoją drogą zawsze mnie zastanawiało, czemu przy okazji różnorakiego becikowego nikt nie wpadnie na pomysł, żeby jakąś kwotę po prostu pozwolić odpisać od podatku, zamiast przepuszczać przez biurokrację. Wszyscy chyba wiemy, jak efektywna jest ta machina do utylizacji kasy. No ale… ograniczenie biurokracji skutkowałoby mniejszą ilością głosów z budżetówki.

Chyba jedyne, co w miarę obecny rząd ogarnia, to nałożenie na zagraniczne firmy podatków od obrotu. Hipermarkety deklarują rentowność na poziomie paru promili, w rzeczywistości cały dochód jest transferowany do macierzystych spółek za granicą. Urząd Skarbowy się do nich nie dobierze, bo wielkie firmy mają armie prawników i finansistów broniących koncerny przed kontrolami, w praktyce więc fiskus nawet nie próbuje się na nie zasadzać. Zamiast tego potrafi dokładnie prześwietlić sprzedawcę pieczarek z bazaru na obrzeżach Kaczych Dołów Mniejszych. To jest przestępca podatkowy na miarę US.

Tak, tak, już słyszę Petru gaworzącego o wzroście cen w marketach. Cóż, coś za coś. Inna sprawa, że podwyżki cen udałoby się uniknąć zmniejszając VAT, jak to niby zapowiadano… no ale przecież takie bajery by tylko sklepikarzom pomogły, prawda? Tak samo nie ma co podnosić kwoty wolnej od podatku. Ot, logika. Cóż, Polakowi zawsze wiatr w oczy, kłody pod nogi i chuj w dupę. Sami sobie zgotowaliśmy ten los.

Macierewicz na czele MON to osobna kwestia. Miesięcznice smoleńskie… poważnie? A jeśli wierzyć „NaTemat” to nowy szef ministerstwa zwolnił jednego z oficerów kontrwywiadu, ponieważ ten pracował w Afganistanie, kiedy Lech się rozbił — ergo, katastrofa winą oficera. Wesoło.

Choć tutaj trzeba oddać facetowi, że akurat próba dostania od Amerykanów broni jądrowej było nie najgorszym posunięciem. W geopolityce jak na bazarze — im wyższą cenę podasz na dzień dobry, tym więcej ugrasz. A akurat broń jest nam potrzebna. …taa już widzę pacyfistyczne olaboga wznoszące się ku niebiosom. Cóż, misie kolorowe — si vis pacem, para bellum. Od czasów rzymskich nic się nie zmieniło, niezależnie co się komu marzy. Byle jeszcze MON nie utrącił tworzenia obrony terytorialnej — choć akurat w taki obrót sprawy wątpię. Uczciwie trzeba Macierewiczowi oddać, że to dzięki niemu mamy GROM, mało więc prawdopodobne coby nowy szef uwalił wzmacnianie wojska. Summa summarum, gdyby Macierewicz nie miał takiej obsesji na punkcie Smoleńska, to mógłby nawet nie być taki zły…

Taka ciekawostka — moim zdaniem dowody na aktywny udział Rosjan w katastrofie nagle znalazłby się, gdyby Polska zaczęła się dogadywać z Kremlem. Póki sami trzymamy się z daleka od Putina, nikt nie musi nas przekonywać do współpracy z USA. Ale jakby tak Warszawa zaczęła serio myśleć o zmianie frontu… oj, to by się nagle tyle powodów znalazła na zaniechanie jakichkolwiek układów… i pewnie nawet z offsetu do F-16 by się Jankesi zaczęli wywiązywać.

Wracając do spraw wewnętrznych — najzabawniejsze wydaje mi się, że najbardziej merytoryczną partią obecnie jest Kukiz i spółka. Myślałem, że skończy się jak z Beppe Grillo, ale widzę, że jednak starają się chłopaki. Jako opozycja są aktywni w Sejmie — daleko bardziej niż kreująca się na lidera świętego oburzenia nowoczesna. Posłowie z tej partii chyba najczęściej też gadają do rzeczy; może dlatego, że nie są politykami?

Ostatnia sprawa to Duda. Szczerze — dla mnie wydaje się w porządku. Przed wyborami uważałem go za królika wyjętego z kapelusza — i poniekąd takowym był, ale nieźle się sprawuje jako prezydent. Dobrze, że facet rozumie wagę dobrych stosunków z Chinami. Poza tym nie kojarzę, żeby zaliczył dotąd jakaś wpadkę dyplomatyczną… i chyba nawet go sobie nie wyobrażam stojącego na krześle w parlamencie. Albo zataczającego się przez jakąś egzotyczną chorobę. Bądź gadającego po polskiemu. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że szykuje się najlepszy prezydent, jakiego dotąd mieliśmy. Chyba się starzeję, skoro nawet w PiSie potrafię dostrzec jakieś pozytywy.

MAŁA AKTUALIZACJA: chyba trochę za szybko wysforowałem z opinią, że PO od PiS różni się jedynie poparciem mediów. PO, co by o nich nie powiedzieć, nie urządzało konferencyjnych pogadanek o e-podręcznikach wprowadzających gender, okultyzm, wróżbiarstwo i nieposłuszeństwo…

Lewactwo

“Kto nie był socjalistą za młodu, ten na starość będzie skurwysynem…”

Człowiek dorastając widzi sporo nieprawidłowości, wypaczeń i zwykłego skurwysyństwa wszędzie dookoła. Z każdym rokiem coraz więcej. Dlatego też każdy, kto poza oczami ma jeszcze trochę wrażliwości nie godzi się na taki stan rzeczy i chce coś zmienić. Stąd subkultury, organizacje młodzieżowe różnego typu i generalnie wszystko co pozwala młodym oddzielić się jakąś wirtualną granicą od reszty parszywego świata. Mechanizm tak stary jak sama ludzkość – jeśli nie starszy. Nasze plemię zawsze będzie lepsze od reszty, która zatraciła się w stagnacji, konformizmie i rezygnacji.

Na świecie było, jest i zapewne będzie jeszcze długo wiele niesprawiedliwości. Jest też niezgoda na taki stan rzeczy. Każdy, kto nie ma piekarnika zamiast serca będzie marzył o sprawiedliwym świecie – i na swój sposób o taki walczył. Tutaj też znajduje się rodowód ruchów socjalistycznych i ich popularności – wśród młodych ludzi zwłaszcza.

Wrzucanie wszystkich do jednego worka to niesprawiedliwość. Każda myśląca osoba słusznie czuje, że stwierdzenia iż przykładowo każdy czarny to złodziej albo każdy Włoch to leń są grubym przegięciem. Ludzie są ludźmi, większość nie jest z natury zła – wszędzie znajdzie się jakiś wredny typ. Stąd niezgoda na uprzedzenia wynikające ze stereotypów.

Nikt nie powinien również wpierdzielać się z butami do naszego życia – czy to sąsiad, czy to ksiądz, czy to państwo, czy to wreszcie nasi rodzice – rzecz jasna chcący dla nas jak najlepiej. Stąd też niezgoda na indoktrynację od małego, niezgoda na kontrolę z zewnątrz bądź innego rodzaju próby upchnięcia każdego do szeregu.

Bieda też nie pozostaje nikomu obojętna, każdy chciałby móc spojrzeć w oczy drugiego człowieka i nie widzieć znamion rozpaczliwej walki o przetrwanie. Stąd też społeczna aprobata dla państwowej opieki nad biednymi, stąd inicjatywy mające na celu poprawę losu pokrzywdzonych.

Wiara w sprawiedliwość, wiara w ludzi i zaufanie do nich – absolutne podstawy socjalizmu – to bezwzględnie dobre rzeczy.
I jak ze wszystkimi dobrymi rzeczami – nie wolno z nimi przesadzać.

“…ale kto na starość socjalistą pozostał, ten jest po prostu głupi.”

Każda piękna idea pozostawiona sama sobie na zbyt długo staje się w końcu swoją własną karykaturą. Historia pokazuje, że każda próba stworzenia utopii kończyła się antyutopią. Im piękniejszy z założenia system tym więcej zła przynosił. Próba stworzenia utopii dla Niemców zrodziło nazizm. Piękne idee komunizmu zrodziły krwawe potwory ZSRR (20 mln) i ChRL (65 mln); Czerwoni Khmerowie, kubański reżym, Korea Północna to tylko kolejne przykłady.

Postępujące wypaczenie tyczy się też bardziej przyziemnych zjawisk. Chęć oddzielenia się do konformistycznej większości prowadzi do wytworzenia własnych kodów i konformizmów w rzekomo nonkonformistycznych subkulturach. Jakimś dziwnym trafem każdy pozna kontestującego popkulturę rastafarianina, punka, metala czy innego gotha. O pardon, gotyka.
Prezentacja poglądów odstających od “obowiązujących” w danej grupie też szybko doprowadzą do wykluczenia takiej… ekhm czarnej owcy. Co wcześniej czy później skończy się wyodrębnieniem kolejnej sub-subkultury – najpewniej w pracy magisterskiej jakiegoś kulturoznawcy. Oczywiście rzeczona sub-subkultura też będzie miała swój względnie utarty kod. A niech się ktoś z niego wyłamie…

Niezgoda na wrzucanie wszystkich do jednego worka przechodzi w dość śmieszną (choć niekoniecznie zabawną – jeśli ktoś łapie różnicę) manierę nabierania wody w usta kiedy przedstawiciel jakiejś mniejszości dopuście się czegoś nie halo. Przecież nie można powiedzieć, że Cygan ukradł komuś rower – wszak to powielanie stereotypów, rasizm, ksenofobia i olaboga. Najlepiej, żeby taki wypowiedzi były zakazane przez prawo – nie może być zgody na szerzenie nienawiści. Za to jak najbardziej na miejscu jest pokazywanie (a najlepiej wyolbrzymianie) win własnej grupy. Ponadto przybyszom należy pomagać bo to dobrzy ludzie przecież a jak się jakiś zły trafi – cóż, wszędzie się znajdą jacyś. Tylko statystyki gwałtów w Szwecji jakoś dziwnie wyglądają kiedy się popatrzy na pochodzenie przestępców.

Nikt nie wrzuci drobnych żebrakowi wygrzebując je uprzednio z kieszeni kolegi. Ale redystrybucja środków idących z podatków jest już bardziej bezosobowa więc łatwo przyklasnąć becikowemu, budowie trzech milionów mieszkań i darmowego wszystkiego dla wszystkich.

Wiara w dobro i sprawiedliwość, zaufanie i empatię – to wiara jak każda inna – i może zostać wypaczona jak każda inna, powielając grzechy każdej religii – z zaślepieniem na czele. Jest takie powiedzenie o religii, że głupcy mają ją za prawdziwą, mędrcy za fałszywą a rządzący – za użyteczną.

Ludzie o lewicowych poglądach to oczywiście dobrzy ludzie z dobrymi chęciami. Pamiętajmy jednak zawsze, że pewien doświadczony przez życie artysta, wrażliwy na cierpienie zwierząt, zajadający się czekoladą wegetarianin też chciał dobrze – siedemdziesiąt lat temu.