Wszystkie wpisy, których autorem jest Mały Brat

Jestem szczęśliwym człowiekiem, którego mało najczęściej obchodzi – niemniej kiedy już coś dotrze do mojego rycerskiego łba (zakutego, znaczy) zaczyna się to wiercić w głowie burząc spokój mojego ducha. Stwierdziwszy, że istnieją lepsze sposoby wyzbycia się krążących pod sufitem myśli niż walenie głową w mur postanowiłem moje mniej lub jeszcze mniej błyskotliwe przemyślenia wyrzucać z siebie w formie tekstowej.

Trzaskający Goebbels

Wiedzieliście, że około 40% Polaków nie jest świadoma, że płaci VAT?

Około 20% jest zdania, że nie płaci żadnych podatków w ogóle…

Takie dane wynikają z badania przeprowadzonego przez naukowców z Uniwersytetu Warszawskiego, więc trzeba traktować je jako przybliżenie. Umówmy się – każdy, kto wie, jak studenci socjologii przeprowadzają analizy, wie też, z jaką dozą rezerwy trzeba traktować wyniki badań. Niemnij nawet jeśli uznać podane liczby za wygórowane, to i tak porażają.

Swoją drogą jedynie 20% społeczeństwa jest w ogóle świadoma, że to, co widzą na odcinku z wypłaty to jedynie część podatków odprowadzanych przez pracodawców. Jakby ludzie wiedzieli, ile faktycznie wyparowuje z wypłaty, to by się pewnie z miejsca zagotowali. No ale nie widzę, więc nie krzyczą – co na rękę jest każdemu rządowi. Czego oczy nie widzą…

Jakby ktoś się zastanawiał czasem, czemu przed wyborami większość partii prześciga się w obietnicach, kto da więcej, to już wie – z grubsza połowa wyborców to ekonomiczni analfabeci. A najbardziej aktywni wyborcy to najczęściej ci z najmniejszymi kompetencjami. Kto czytał, jak wyborcy PiS postrzegają źródła finansowania 500+, i ogólnie wszelkich wydatków budżetowych, ten nie powinien mieć żadnych złudzeń.

Ostatnio jednak robi się śmieszniej, bo nasi ukochani przywódcy zbyt pewnie się w pewnym momencie poczuli, wierząc, że kolejne plusy i szerokie machanie krzyżykiem zapewni im wieczne miejsce przy korycie. Potem seria PRowych wpadek i katastrof zrobiła swoje, koronakryzys pokazał arogancję i niekompetencję rządzących i już nawet rządowa gadzinówka, którą stało się TVP, nie jest w stanie przykryć tego szamba, przy czym TVP to już cyrk na kółkach.

PiS ma tylko niewielką przewagę w Sejmie, Senat stracił i tylko prezydent jeszcze ich ratuje – z czego sobie doskonale zdają sprawę, dlatego też starali się przepchnąć Andrzeja, póki jeszcze miał zadowalające poparcie. Jak się skończyło, wszyscy wiemy. Teraz Trzaskowski ma duże szanse dostać się na stołek. Kaczyści z początku go nie doceniali, teraz są obsrani na miętowo, stąd TVPiS obrzuca łajnem faceta jak i kiedy tylko może. Problem w tym, że nie mają na Trzaskowskiego haków, więc chwytają się najbardziej absurdalnych myków – od “zarzucania” kolesiowi, że zna języki obce, przez wałkowanie “afery” z parasolem, do ostatnich chwytów, że obecny prezydent Wawy to gorejący zwiastun gejostwa. Co zarazem śmieszne i straszne – ta goebbelsowska, siermiężna propaganda działa. Oczywiście tylko na swoją grupę docelową – czyli ekonomicznych analfabetów oraz ludzi, którzy święcie wierzą, że jak ktoś dużo i głośno mówi  Jezusie, to na pewno jest dobrym człowiekiem – i w głowie się im nie mieści, że może nie być tak różowo. Nie, żeby obie grupy były rozłącznymi zbiorami… 

Niezależnie od przyczyn – smutne jest naoczne przekonanie się, że toporna propaganda, uwłaczająca rozumowi i godności człowieka, faktycznie działa, jeżeli tylko człowieka wystarczająco długo wystawić na ekspozycję. Żeby było straszniej, to człowiek owy ogólnie wcale głupi być nie musi a jedynie zbyt emocjonalny, bez  zainteresowania podstawami psychologii, przez co nie potrafi rozpoznać prania mózgu.

Popierasz Trzaskowskiego? To pewnie w LGBT grasz.
Nie kładziesz się plackiem na ulicach Poznania? To pewnie rasista z ciebie.
No żesz kurwa.

Koronalia

Dobra impreza nie może obyć się bez podpalenia tego czy owego – prawda znana każdemu studentowi już po pierwszych juwenaliach. Koronalia nie pozostają w tyle i uczestnicy imprezy podpalają maszty 5G – albowiem jak wiadomo, to te bezeceństwa rozsiewają wirusy.

Cóż, trzeba sobie jakoś radzić z zarazą kiedy zabrakło Żydów. Jakże pocieszające, że w XXI wieku ludzie wciąż hołdują starym, dobrym tradycjom i nieodmiennie atakują wszystko, co nowe, nieprzystające do przaśnych norm bądź po prostu niezrozumiałe. Zwłaszcza w czasach kryzysu. Aż się łezka w oku kręci patrząc na tych wszystkich cywilizowanych, dumnych Europejczyków żyjących w nowoczesnych, demokratycznych społeczeństwach.

Dla niewtajemniczonych – w Wielkiej Brytanii, Holandii i chyba ostatnio w Niemczech też lokalne dzbany podpalają maszty GSM. Ot, taki smaczek poprawiający wiarę w ludzkość. Budujące niemal tak jak ludzie robiący sobie wlewy z witaminy C (lewoskrętnej!), leczenie raka superuber mocnymi lekami homeopatycznymi, ruchy proepidemiczne… pardon, antyszczepionkowe. Itd. Itp. Etc. 

Żeby było śmieszniej to Europa i tak jest lata świetlne przed Chinami, gdzie do tej pory nikomu nie przyszło do głowy, żeby na stałe zakazać brudnych marketów (inkubatorów odzwierzęcych wirusów). Komunistyczna władza w parę lat by wypleniła proceder… no ale po co? Tamtejsi dygnitarze wolą nakręcać kłusownictwo w Afryce – albowiem, jak każdy Chińczyk wie, nic tak nie działa na erekcję jak proszek z rogu nosorożca. 

Przy czym Chiny i tak są przed Indiami z lekko zalatującym Gangesem i Afryką, gdzie za najlepsze lekarstwo na HIV uważany jest seks z dziewicą albo sproszkowane kończyny albinosa. 

Serce rośnie.

Na szczęście przy tym tempie coraz to nowych imb, pojawiających się z miesiąca na miesiąc, gdzieś w lipcu odpalą Krakatau i Yellowstone, a do listopada co zostanie, zaora Godzilla.

Ekololgia

Od jakiegoś czasu – około roku, pi razy drzwi – natykam się tu i ówdzie na kolejne wiadomości o azjatyckich państwach odmawiających wpuszczenie kontenerowców ze śmieciami do sobie. Albo, co zabawniejsze, odsyłające śmieci do nadawcy. Ostatnio chyba Malezja tak zrobiła Kanadzie, stawiając ultimatum, że albo zabierze swoje śmieci w ciągu tygodnia, albo malezyjska firma sama się pofatyguje i wywali wszystko na wodach terytorialnych Kanady.

Ogólnie cała imba sprowadza się do tego, że zachodnia polityka ekologiczna to pic na wodę fotomontaż. Eko eko, panele słoneczne, tytanowe słomki, wiatraki. Patrzcie na mnie, jaki jestem ekologiczny, odłączam ładowarkę z gniazdka, bo tak producent zalecił, dbając o klimat. Dobry producent, taki zielony. Godzinę dla ziemi obchodzę, śmieci segreguję. Wow, ależ jestem jedwabisty. Zielony jak amazońskie lasy. Wycinane pod uprawę roślin na biopaliwa. Oh, wait.

Tylko potem wszystkie te śmieci trafiają do jednego wora i płyną do Kambodży. Albo jadą do Polski… gdzie też się czasem miejsce na składowanie kończy – jakby kogoś dziwiły letnie pożary na wysypiskach.

Gram często w całkiem udaną strategię ekonomiczną, gdzie jedną z frakcji są Ekosi. Sympatyczne ludki pijące zieloną herbatkę, szamające zdrową żywność i biegające z najnowszymi tabletami. Wiatraki wszędzie, gadka o ekologii i ogólnie wszystko fajnie. Jest tylko jeden myk: cały przemysł stojący za ich dobrym samopoczuciem trzeba przenieść gdzieś poza zasięg ich wzroku. Przypomina wam to coś?

Na marginesie – ciekawe jak kwarantanny w Chinach wpłyną na tamtejszą produkcję przemysłową.

Nie będzie niczego

Ostatnio coś chyba pisałem, że zakaz handlu w niedzielę jeszcze wszystkim, którzy mu przyklasnęli, wyjdzie bokiem. Dobra, mówiąc szczerze nie pamiętam nawet kiedy w ogóle cokolwiek ostatnio napisałem, ale kojarzy mi się niejasno, że chyba poruszyłem tę kwestię któregoś dnia. Chyba nawet coś mi się roiło w pustej głowie, że kasjerki w ogóle zostaną bez roboty, jak tylko się sklepy połapią, że lepiej i taniej będzie zainstalować kasy bezobsługowe wszędzie, obchodząc zakaz bo i obsługa takiego automatu de facto pracą w handlu w rozumieniu obostrzenia nie jest. I oto niedawno wieść poszła w świat, że w Poznaniu pierwszy taki sklep otworzono.
Póki co usługa jest testowana, o ile wiem, ale obstawiam, że prędzej niż później wejdzie w życie. Przy czym wiem też o istnieniu podobnych marketów w USA, gdzie zamiast kasy do skanowania kodów, produkty są chipowane i kupujący nie musi nawet podchodzić do skanera.  Wystarczy przejść przez bramkę, która potem automatycznie ściąga należność z konta. Szybkie, proste i wygodne.

Niebawem fach kasjera będzie niczym prawdziwy skarb. Nic tylko zakopać i zapomnieć.

Swoją drogą wiecie co jest w tym wszystkim najzabawniejsze? Zawsze kreatywna NSZZ Solidarność wyskoczyła ostatnio z pomysłem zakazu handlu także w soboty – znajdując przychylność ministerstwa pracy…

Nawiasem mówiąc, to czytając o owym sobotnim pomyśle, że tak go nazwę, musiałem się dwa razy upewnić, że nie czytam ASZ Dziennika. Cóż, rządzący i rządzić chcący nie pierwszy raz dobitnie udowadniają, że nie wiedzą na jakim świecie żyją. Rzecz jasna, również nie ostatni.

Niedzielna ekonomia

Oto nastąpiła apokalipsa zapowiadana od dawien dawna, znaczy odkąd wieszczyciele dobrych zmian zapowiedzieli wprowadzenia zakazu handlu w niedzielę. Szczerze mówiąc, to myślałem, że cała impreza została ustawiona przez klerykałów za namową Kościoła, któremu słupki spadają. Pewnie ktoś wykombinował, że jak market będzie zamknięty, to z nudów lud pójdzie się modlić. Inna sprawa, że sam widzę tu bardziej konspiracje ze strony samych marketów – patrząc jaki armagedon nastał w piątek, nawet nie chcę widzieć, co się musiało dziać w sklepach w sobotę. Sprzedaż cukru, makaronu, konserw i wszystkiego potrzebnego do przetrwania trzeciej wojny światowej musiała poszybować pod niebiosa. W końcu przez jeden dzień część sklepów będzie zamknięta.

Nie, żeby mi to robiło szczególną różnicę, i tak nie ruszam się do żadnych sklepów w weekendy. Bawi mnie, że grupa ludzi najbardziej cieszących się z wprowadzenia wolnych niedziel – grażyny z kas, które narzekały na “obowiązek” pracy w niedzielę, będą pierwszymi, które najbardziej odczują skutki na własnych tyłkach. Raz, że skoro nie potrafiły odmówić niedzielnych zmian, to pracy w sobotę do północy też nie będą umiały. Dwa, że coś mi się widzi, że ktoś wcześniej czy później wykombinuje, że ustawę da się obejść automatycznymi kasami. A kiedy się ludzie zorientują, że automaty wychodzą taniej od grażyn…

Swoją drogą widziałem ciekawy program pilotażowy niedawno. Gdzieś na zachodzie otworzyli market, gdzie wszystkie produkty zaczipowano tak, że wystarczy z nimi przejść przez bramkę, a opłata zostaje pobrana bezpośrednio z konta. Ciekawe, gdzie takie rozwiązanie najszybciej się upowszechni.

Epidemia

Dawno niczego nie pisałem. Zajęty własnym szczęściem i spokojem, zamknięty w bańce komfortu gdzie leje się wino, dymią krzaki, kobiety tańczą wokół i nawet w kuchni coś się gotuje, nie zauważyłem, że oto nadszedł grudzień. Pewnie nic by mojego spokoju nie zszargało gdyby w ciągu jednego dnia dwóch znajomych z biura (których z nazwisk nawet nie znam) nie wypadło ze swoimi genialnymi przemyśleniami na temat szczepionek.

“Rodzice mnie szczepili i teraz choruję.”
“Szczepionki powodują choroby, tylko higiena pomaga.”

Ożeż w mordę. Żeby było śmieszniej to prawie w tym samym czasie gadali o wspaniałej, lewoskrętnej witaminie C – a zaraz potem jak głupi potrafią być ludzie np. wierzący w płaską Ziemię…

Dla niezorientowanych – lewoskrętny izomer kwasu askorbinowego (witaminy C) jest nieaktywny biologicznie. Pierniczenie jaka to lewoskrętna witamina C jest turboniesamowita jest… ot, pierniczeniem właśnie – pierniczeniem szarlatanów żerujących na ludzkiej niewiedzy. Czy w zasadzie łatwowierności i bezkrytyczności. Choć to chyba synonimy.

Największą porażką naszych czasów jest to, że każdy mający przy sobie telefon może w pięć minut sprawdzić czy dana informacja może być prawdziwa czy też jest to zwykła bzdura, ale zamiast tego ludzie wolą oglądać śmieszne kotki umilając sobie czas na sraczu.

Kiedyś moje idealistyczne superego chciało zakazu szerzenia wszelkiego chłamu. Teraz czasem się zastanawiam czy by nie zainwestować w drukarkę do etykiet i zacząć sprzedawać cudownego leku na wszystko – dwuwodorku tlenu, homeopatycznie potencjonowanego na wszystko, z dodatkiem uwodnionej wersji (dla maksymalnego efektu) lewoskrętnego kwasu I-askorbinowego oraz zestaw prekursorów prawoskrętnych aminokwasów, trzymanego trzy księżyce w naczyniu z kryształu górskiego, oświęconego przez inkarnację samego Buddy i trzech wysokich kapłanów Zaratusztry. Nie wierzysz, że to wszystko prawda? To ONI pewnie cię przekupili!

Z drugiej strony – jak ktoś chce wyeliminować swoje geny z populacji to czemu by tym komuś przeszkadzać?

Najgłupsi nie przetrwają. Mam nadzieję.

Koledzy pana młodego podpalili hotel

Wiecie jaka jest definicja oksymoronu?
Informatyk na parkiecie.

Definicja absurdu?
Banda informatyków na parkiecie.

Ostateczny nonsens?
Fakt, że trzeźwy osąd rzeczywistości – a w szczególności siebie samego – przychodzi dopiero kiedy tańczysz narąbany jak messersmith, patrząc jednym okiem na jeszcze bardziej nawalonych kumpli z roboty, którzy już lecą na urwanym filmie. W przebłysku geniuszu dociera do ciebie, że wszystkie stereotypu o twoich kolegach po fachu są tak boleśnie prawdziwe, że nawet nie zdawałeś sobie z tego wcześniej sprawy. Co gorsza, prawdziwy jest też obraz siebie samego – ten najmniej przyjemny, gdzie jesteś po prostu kolejnym aspołecznym pajacem z przerostem ego.
Świadomość tego można wytrzymać tylko po pijaku, na trzeźwo by człowieka zabiło.

Najwyraźniejszy przykład takiego dysonansu między wspaniałym obrazem siebie samego a brutalną rzeczywistością to chyba ludzie pokroju panny Peszek. Każdy ma takich znajomych, którzy na hasło Polska dostają wysypki i z miejsca zaczynają narzekać jakie to wszystko tutaj jest nie halo, jacy ludzie beznadziejni i jak bardzo nic się tu nie da – nie to co w normalnych krajach. To się nie uda, tamto spartaczą. Wszyscy wokół tak bardzo się mylą i tylko oni sami i ewentualnie ich ulubiona partia mają rację. Rację, całą rację i tylko rację.

Natknąłem się jakiś czas temu na badania nad postrzeganiem świata w zależności od języka, jakim posługuje się dany człowiek. Ciekawe kwiatki wychodziły. Na przykład jakieś plemię nie miało odrębnego określenia na któryś kolor – i na testach wychodziło, że faktycznie nawet go nie odróżniają od innych. Najbardziej skrajny przykład.

Istnieje też sporo wyliczeń do czego jaki język się najlepiej nadaje, np. turecki dobrze sprawdza się w matematyce dzięki swojej precyzyjności, języki romańskie katalizują kreatywność, słowiańskie kładą nacisk na empatię itd.  – wychodzi, że ojczysty język w każdego na starcie już wdrukował określony sposób patrzenia na świat.

Wszystko to do kupy daje taki  śmieszny efekt, że im bardziej ktoś psioczy na polską mentalność, tym większe prawdopodobieństwo, że sam boleśnie wpisuje się stereotyp polskiego malkontenta.

Trumpki

Wiecie o co chodzi w tych wszystkich protestach przeciwko Trumpowie?
Ja też nie.

Niemniej nie mogę się oprzeć wrażeniu, że na swój sposób przypominają danie Obamie Nobla na dzień dobry – z góry, cholera wie za co – oraz, jak pokazała przyszłość,  niezasłużenie.

Przy okazji wychodzi ciekawa cecha demokratów. Bądź lewicy, jakkolwiek nazywanie amerykańskich demokratów lewicą jest dość śliskim posunięciem… w każdym razie wychodzi na jaw to, co już kilka razy zauważyłem – ludzie, którzy najwięcej mówią o równości, tolerancji i wolności słowa sami są najmniej skłonni dać którekolwiek ludziom, którzy się z nimi nie zgadzają.

Tak czy inaczej zdaje się, że demokracja działa tylko tak długo, jak dostajemy wyniki, które nas satysfakcjonują. Jakikolwiek inny wynik to jawny zamach na nią. Aż mi się KOD przypomniał.

Swoją drogą widzę tu dowód, że bogowie nie istnieją. Gdyby istnieli nie pozostaliby obojętni na tak nagminne łamanie prawa Godwina. Tymczasem lud bezczelnie podnosi argumenty ad Hitlerum i wszystko jest w porządku.

Od pierwszego wejrzenia

Zapałaliście kiedyś do kogoś czystą, bezwarunkową, nieskażoną żadnymi innymi uczuciami nienawiścią? Zobaczyliście kiedyś czyjąś twarz i w tym samym momencie zapragnęliście nią wytrzeć podłogę? Bez żadnej przyczyny, nawet nie musząc słyszeć choćby słowa z ust obiektu wszelkiej awersji, jaką w sobie nosiliście, zechcieliście utopić ten absolutnie wkurwiający grymas w jego własnej krwi?

Mnie takie antyobjawienie spotkało na domówce z okazji nadchodzącej niedzieli. Czy tam nowego roku, jeden bies. Spotkałem człowieka, którego przez cały wieczór obserwowałem, czekając na choćby najmniejszy błąd z jego strony – złapanie jakiejś dziewczyny za tyłek, jedno nieprzemyślane słowo, cokolwiek bylebym mógł rozsmarować kurdupla na ścianie. Miesiące na siłowni w końcu by się objawiły krwią i wrażymi zębami wbitymi w parkiet. Swoją drogą już wiem dlaczego dresiarze nie robią brzucha. Brzuchem nikomu nie zajebiesz.

Na marginesie – moja siostra definitywnie jest moją siostrą, bo i ona zapałała szczerą awersją (jak patrzę na dysproporcje w naszym poziomie intelektualnym to się czasem zastanawiam czy to możliwe, żeby natura wszystko dała jej – czy po prostu mnie podmieniono w szpitalu). Wprawdzie przez większą część imprezy młoda doskonale ukrywała nienawiść – gdybym nie znał dziewczyny od dwudziestu sześciu lat mogłyby mi umknąć delikatne ruchy skrzydełek nosa świadczące o ostatkiem sił skrywanej żądzy krwi – niemniej siostrze w końcu puściły nerwy albowiem mojej śnieżynce kruszynce włącza się niezły agresor po paru głębszych. W sumie nie ma nic słodszego niż młodsza siostrzyczka startująca w środku nocy z mordą do przechadzających się nieopodal dresów. Wspomnień czar.

Abstrahując od tematu – obserwowanie ludzi narąbanych jak messerschmitty stanowi doskonałe studium ludzkiego psyche. Miłość i nienawiść, żądza i obrzydzenie, empatia i chęć okrutnego mordu, górnolotne marzenia i załamanie wyższych ideałów pod naporem najniższych potrzeb. Cóż za wspaniała katastrofa. A wystarczy, że jeden nieprzytomny ziomek zamknie się w kiblu blokując wstęp reszcie towarzystwa.

Kończąc – życzę wszystkim cobyśmy nie byli w tym roku nie tak głupi jak w ubiegłym. Wszystkim – za wyjątkiem niezidentyfikowanych osób, które przywłaszczyły sobie moje mienie psychoaktywne. Dla ludzi kradnących cudze narkotyki jest specjalne miejsce w piekle.

PS. Ciekawe ile osób chętnie by mnie ukrzyżowało – ot tak.

Dorosłość

Umówiłem się ostatnio z koleżanką na herbatę. Z moją byłą, gwoli ścisłości. Tak, kumpluję się ze swomi ex. No, z dwiema… reszta nie przebierałaby w słowach gdyby je spytać o zdanie na mój temat. W każdym razie z właściwą sobie wrażliwością i taktem stwierdziłem na dzień dobry, że wygląda na mocno styraną – oczywiście od razu się poprawiłem, że miałem na myśli iż kwitnąco jak zawsze. Popatrzyła na mnie chwilę i stwierdziła, że nic się nie zmieniłem. Znaczy od prawie pięciu lat wciąż mam ten sam błyskotliwy dowcip.

Dzisiaj miałem nieco czasu w busie wracając z imprezy firmowej – więc z nudów i nieznośnej trzeźwości tylko trochę zakrapianej wódką (i tabasco… dużo tabasco) nieco przemyślałem temat ogólnego rozwoju z czasem i doszedłem do wniosku, że ludzie ani się nie zmieniają, ani tym bardziej nie dorastają – cokolwiek miałoby to ostatnie znaczyć.

Nie wydawało się wam kiedyś, że za dziesięć, piętnaście lat będziecie dojrzali, dorośli, odpowiedzialni i bogowie wiedzą co jeszcze? A co się zmieniło? Tak szczerze?

Mam ponad trzydzieści lat – powinienem już szukać sobie jakiejś ładnej wierzby, pod którą mógłbym niebawem złożyć kości. Teoretycznie więc powinienem być też jakiś taki… no właśnie. Dorosły? Takiego wała. Próbowałem w sobie dostrzec jakieś różnice jakościowe względem tego śmiesznego gryzipiórka z pierwszej liceum, ale wiele nie znalazłem. Może poza brodą.

Ludzie mogę się uczyć nowych rzeczy. Uczyć się trzymać język za zębami bądź pyskować kiedy trzeba. Mogą nauczyć się jak dać komuś po ryju albo jak zawiązać sznurówkę, krawat czy węzeł marynarski (jeden kij), ale czy przez to się zmieniają? Szczerze wątpię.

Taka sytuacja: przychodzi audyt do mojej firmy. Większość ludzi powyżej trzydziestki, w tym wszyscy kierownicy. Audytorzy coś wynajdują a ci wszyscy ludzie zaczynają się przerzucać piłeczką kto bardziej schrzanił. Dorośli ludzie, specjaliści opłacani często kasą jakiej przeciętny człowiek nie zobaczy, największa chrzaniona korporacja informatyczna na planecie, miliardowe kontrakty, światowe sieci powiązań i infrastruktury rozbudowane, że głowa mała. Piaskownica i przedszkole. Korporacyjna mantra: to nie moja działka, to nie moja wina. To nie my, to oni. Wcale, że nie my, to tamci. A nie bo jeszcze inni. A w ogóle to proces trzeba poprawić. O żesz ku… włoski. No kurwa.

Jasne, wiele rzeczy się zmienia od czasów żłobka. Zabawki zmieniają gabaryty,tak samo zresztą jak spodnie – co jest szczególnie widoczne u facetów, którzy generalnie rozwijają się tak do piętnastego roku życia, potem już tylko rosną. Zamiast grzechotkami ludzie zaczynają się interesować genitaliami płci przeciwnej, zamiast udawać pijanych po dwóch piwach starają się wyglądać na absolutnie trzeźwych po dwóch setkach. Co gorsza – wódka faktycznie z czasem przestaje smakować.

Koniec końców trzeba też samemu zacząć płacić rachunki – do tego nie ma na kogo zwalić winy za wszystko co zepsuliśmy. Choć niektórzy ludzie akurat z tym ostatnim świetnie sobie radzą jak się posłucha ile to złego szatan spowodował. Jak jeszcze pokombinować to nawet można na tym zarobić.

Na szczęście idzie Nowy Rok i można będzie znów postawić grubą kreskę ponad wszystkim i zacząć z sumieniem czystym i nieskalanym jak niemowlak.