Od jakiegoś czasu – około roku, pi razy drzwi – natykam się tu i ówdzie na kolejne wiadomości o azjatyckich państwach odmawiających wpuszczenie kontenerowców ze śmieciami do sobie. Albo, co zabawniejsze, odsyłające śmieci do nadawcy. Ostatnio chyba Malezja tak zrobiła Kanadzie, stawiając ultimatum, że albo zabierze swoje śmieci w ciągu tygodnia, albo malezyjska firma sama się pofatyguje i wywali wszystko na wodach terytorialnych Kanady.
Ogólnie cała imba sprowadza się do tego, że zachodnia polityka ekologiczna to pic na wodę fotomontaż. Eko eko, panele słoneczne, tytanowe słomki, wiatraki. Patrzcie na mnie, jaki jestem ekologiczny, odłączam ładowarkę z gniazdka, bo tak producent zalecił, dbając o klimat. Dobry producent, taki zielony. Godzinę dla ziemi obchodzę, śmieci segreguję. Wow, ależ jestem jedwabisty. Zielony jak amazońskie lasy. Wycinane pod uprawę roślin na biopaliwa. Oh, wait.
Tylko potem wszystkie te śmieci trafiają do jednego wora i płyną do Kambodży. Albo jadą do Polski… gdzie też się czasem miejsce na składowanie kończy – jakby kogoś dziwiły letnie pożary na wysypiskach.
Gram często w całkiem udaną strategię ekonomiczną, gdzie jedną z frakcji są Ekosi. Sympatyczne ludki pijące zieloną herbatkę, szamające zdrową żywność i biegające z najnowszymi tabletami. Wiatraki wszędzie, gadka o ekologii i ogólnie wszystko fajnie. Jest tylko jeden myk: cały przemysł stojący za ich dobrym samopoczuciem trzeba przenieść gdzieś poza zasięg ich wzroku. Przypomina wam to coś?
Na marginesie – ciekawe jak kwarantanny w Chinach wpłyną na tamtejszą produkcję przemysłową.