Nie macie wrażenia, że pogoda, za przeproszeniem, ocipiała? W święta padał śnieg, choć wcześniej było całkiem wiosennie. Tydzień później można było biegać po polu (bądź dworze, co kto woli) w krótkim rękawku. Parę dni później znów zaczęło zawiewać mokrym złem. W ciągu jednego dnia można było uświadczyć przymrozku, wiosennego słońca, gradu, wiatru i co tam jeszcze Matka Natura zdecydowała się spuścić z nieba. To jak z kobiecymi humorami – swoją drogą ciężko o bardziej dobitny dowód, że Matka Natura jest Matką Naturą a nie Ojcem Natur… em?
Na marginesie – tak teraz się zorientowałem, że facet mający huśtawkę nastrojów popadając jednego dnia od depresji do euforii zostałby uznany za jednostkę wymagającą bacznej obserwacji psychiatrycznej – tymczasem kobieta z analogiczną rozpiętością emocjonalną jest z grubsza uznawana po prostu za normalną babę. Teksty kobiet określające się jako “dziewczyny szalone i zwariowane” nagle nabrały w moich oczach absurdalnej wręcz racjonalności.
Czy to znaczy, że uznając za wariatkę osobę do bólu wręcz racjonalną sam daję wyraz swojej paranoi? Czy zatem uważając się za człowieka racjonalnego w istocie jestem szurnięty? Zaraz mi się głowa przegrzeje, muszę się iść przewietrzyć. Na szczęście wiatru pod dostatkiem. W dodatku rześkiego jak woda w sztyfcie. Póki co w każdym razie – za pięć minut może zacząć wiać prosto znad Sahary.
Wracając do tematu, zawsze zastanawiały mnie hasła typu “ratujmy Ziemię” i temu podobne. O ile klimat faktycznie się zmienia (choć przyznam, że zima bez śniegu nie przeszkadzałaby mi jakoś niesamowicie) to jednak cała masa “zielonych” inicjatyw potrafi porazić. W poprzednim wpisie krytykowałem choćby godzinę dla ziemi, bezsensowną akcję bez żadnych merytorycznych podstaw. Nie trzeba długo szukać żeby znaleźć całą masę podobnych idiotyzmów. Choćby z wielką pompą swego czasu reklamowane biopaliwa, które miały być takim zbawieniem dla ekologii. Skończyło się na tym, że wzrosła powierzchnia utylizowanych lasów bo producenci chcieli mieć więcej miejsca pod uprawy.
Coby nie szukać daleko – energooszczędne oświetlenie i zwalczanie przez UE zwykłych żarówek. Chyba nie ma lepszego przykładu ignorancji zachodnich społeczeństw – wystarczy coś okleić zieloną taśmą i stwierdzić, że to eko i lemingi na to pójdą. Kij z tym, że zwykła żarówka to obojętne chemicznie szkło, kawałek taniego metalu i trochę wolframu. Przecież świetlówka jest taka ekologiczna – wystarczy tylko sporo zabójczej rtęci i cała masa elektroniki (opartej na metalach ziem rzadkich, których wydobycie bynajmniej ekologiczne nie jest) żeby dostosować napięcie z sieci do potrzeb lampki. Cud ekologii, jego mać.
Zastanawiam się, czy pożal się boże zalecenia producentów elektroniki nakazujące odłączenie ładowarki od sieci, kiedy nie ładujemy telefonu, wynikają z wyrafinowanego marketingu korporacji czy zwykłego debilizmu marketingowców, którzy sami wierzą, że odłączenie ładowarki zmniejszy zużycie prądu a co za tym idzie emisję gazów cieplarnianych. Już przy pierwszym punkcie mogę tylko popukać się w głowę. I jeszcze zagadka na poziomie gimnazjum – kiedy w obwodzie płynie prąd? Ano wtedy, kiedy jest zamknięty! O mniejszej emisji już nawet nie wspomnę, szkoda mi znów sobie strzępić języka. Jak nie wiesz czemu to kliknij na to zdanie a będziesz wiedzieć czemu – w pierwszym akapicie wyjaśniam.
Żeby nie było – nie jestem przeciwnikiem mądrych inicjatyw mogących faktycznie ograniczyć zatrucie środowiska. Problem w tym, że najgłośniej jest o największych idiotyzmach. Mało kto pewnie zdaje sobie sprawę np. z istnienia takich programów jak ITER, zamiast tego ludzie wolą wydawać kasę na wszelkiej masy cwaniaków żerujących na ludzkiej głupocie. Inna sprawa, że zanieczyszczenie środowiska to w gruncie rzeczy nasz i tylko nasz problem. Natura wytrzymała nie takie kataklizmy jak foliowe torebki. Nie negując, że syf faktycznie robimy to jednak jest to jak pierdnięcie muchy w stosunku do tego, co nam może zgotować Matka Natura np. kiedy beknie któryś z superwulkanów, Yellowstone przykładowo – wtedy dopiero będziemy mieli wszyscy przerąbane. Tak, tak, miśki, dobrze przeczytaliście, Yellowsone ze swoimi słodkimi niedźwiadkami depczącymi kwiatuszku to jeden, wielki jak sukinsyn, wulkan – jak rąbnie to będziemy mieli nuklearną zimę nawet bez Władimira z paluszkami na czerwonych guzikach. Szykujcie narty na ostatni zjazd. Prosto do grobu.
A tak na logikę – co lubią roślinki? Ciepło, dwutlenek węgla i wilgoć. Jak się mają roślinożercy kiedy rośliny mają się dobrze? Ano mają się równie dobrze. Co z drapieżnikami? Ano też mają się fajnie jak wokół jest dużo trawochłonów zbyt nażartych żeby spierniczać spod pazurów. Czyli tak na zdrowy rozsądek – im cieplej i im więcej tego strasznego CO2 tym lepiej dla natury. Co tymczasem robią “obrońcy Ziemi”? Ano starają się nie dopuścić żeby było cieplej bo ocean zalałby syfogenne miasta na wybrzeżach. Innymi słowy starają się utrzymać status quo – de facto KOSZTEM reszty życia na planecie. Co najlepsze – chędożeni hipokryci zdają się szczerze wierzyć, że faktycznie robią coś dobrego. Jak na mój gust – totalnie ocipieli. Tak samo jak pogoda. Globalne ocipienie.
Cóż – jak to rzecze stare buddyjskie przysłowie – fuck it and relax.
Może nie wspólne z tematem, ale… Ty ciulu 🙂
Oj Rafał, Rafał. W głowie Ci się pomieszało od krakowskiego smogu 😛
Ale gafa 🙂 Może w końcu dojdziesz co za 'ciul’ pisał 😛