Aborcja w radiu, aborcja w telewizji, aborcja na kwejkach, aborcja wszędzie. Boję się robić jajecznicę.
Nie żebym popierał poronione pomysły (czujecie? poronione… dobra, nieważne), ale cała sprawa z awanturą ma drugie dno. Czy może inaczej – prawdziwa awantura powinna się rozpętać gdzie indziej, mianowicie wokół cichaczem przepychanej CETA, czyli młodsza kuzynka TTIP czy wcześniejszej ACTA – tę już wszyscy powinni kojarzyć. Generalnie umowa pisana pod korporacje, która może mieć opłakane skutki dla gospodarki.
Nie umniejszając wagi ewentualnego zaostrzenia (i tak już ostrej, moim skromnym zdaniem) ustawy (anty)aborcyjnej, ta sprawa jest jedynie zasłoną dymną. CETA jest tak skonstruowana, że jej wprowadzenie nie wymaga ratyfikacji przez parlament żadnego kraju, wystarczy, że rząd podpisze papier i klamka zapadnie. I tak się składa, że rząd właśnie przepchnął tymczasowe stosowanie CETA.
Ale wszędzie mowa tylko o aborcji. Poza Kukizem nikt się w parlamencie nawet o umowie nie zająknie. Oczywiście z zaostrzenia ustawy aborcyjnej nic nie wyjdzie koniec końców, rządny igrzysk lud wyjdzie z podniesioną głową uznając własny tryumf nad zepsutym rządem. Przekonani o własnej wspałaniałości nawet nie pomyślą, że za zasłoną szefowie korporacji bądą opijać zwycięstwo. Już nawet wazeliny nie będą potrzebować.
I tak oto wszyscy zostaniemy wyruchani, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Brawo, Narodzie polski.