Dobra impreza nie może obyć się bez podpalenia tego czy owego – prawda znana każdemu studentowi już po pierwszych juwenaliach. Koronalia nie pozostają w tyle i uczestnicy imprezy podpalają maszty 5G – albowiem jak wiadomo, to te bezeceństwa rozsiewają wirusy.
Cóż, trzeba sobie jakoś radzić z zarazą kiedy zabrakło Żydów. Jakże pocieszające, że w XXI wieku ludzie wciąż hołdują starym, dobrym tradycjom i nieodmiennie atakują wszystko, co nowe, nieprzystające do przaśnych norm bądź po prostu niezrozumiałe. Zwłaszcza w czasach kryzysu. Aż się łezka w oku kręci patrząc na tych wszystkich cywilizowanych, dumnych Europejczyków żyjących w nowoczesnych, demokratycznych społeczeństwach.
Dla niewtajemniczonych – w Wielkiej Brytanii, Holandii i chyba ostatnio w Niemczech też lokalne dzbany podpalają maszty GSM. Ot, taki smaczek poprawiający wiarę w ludzkość. Budujące niemal tak jak ludzie robiący sobie wlewy z witaminy C (lewoskrętnej!), leczenie raka superuber mocnymi lekami homeopatycznymi, ruchy proepidemiczne… pardon, antyszczepionkowe. Itd. Itp. Etc.
Żeby było śmieszniej to Europa i tak jest lata świetlne przed Chinami, gdzie do tej pory nikomu nie przyszło do głowy, żeby na stałe zakazać brudnych marketów (inkubatorów odzwierzęcych wirusów). Komunistyczna władza w parę lat by wypleniła proceder… no ale po co? Tamtejsi dygnitarze wolą nakręcać kłusownictwo w Afryce – albowiem, jak każdy Chińczyk wie, nic tak nie działa na erekcję jak proszek z rogu nosorożca.
Przy czym Chiny i tak są przed Indiami z lekko zalatującym Gangesem i Afryką, gdzie za najlepsze lekarstwo na HIV uważany jest seks z dziewicą albo sproszkowane kończyny albinosa.
Serce rośnie.
Na szczęście przy tym tempie coraz to nowych imb, pojawiających się z miesiąca na miesiąc, gdzieś w lipcu odpalą Krakatau i Yellowstone, a do listopada co zostanie, zaora Godzilla.