Lekka irytacja

Jestem cholerykiem. Wprawdzie mam dość wysoki próg wytrzymałości, niemniej jednak jestem cholerykiem, z czego zdałem sobie dzisiaj sprawę z całą potworną świadomością – konkretnie w momencie, kiedy się zorientowałem, że w pełni rozumiem morderców, którzy zabijają w afekcie. Może nieco przesadzam ale pan żul, który podszedł do mnie w chwili, kiedy mój poziom wkurwienia sięgał zenitu dziwnym trafem położył po sobie uszy jak tylko spojrzałem mu w oczy.

Po kolei jednak. Poniedziałków chyba nikt nie lubi, prawda? A mi one raczej powiewają, na swój perwersyjny sposób nawet je lubię – zawsze sobie wmawiam, że o to od tego poniedziałku zacznę być gwiazdą flamenco, znanym pisarzem, poczytnym blogerem, przystojniakiem, bogaczem oraz dobrym człowiekiem. Wprawdzie w niedzielę mogę już tylko zapłakać nad sobą ale nawet na to jestem zbyt leniwy, wszak dzień święty należy święcić a płacz będący refleksją nad sobą można byłoby podciągnąć pod pracę – więc nie wypada. Sabat (tj. sobotę) również świecę swoją drogą – co przy fakcie, że jestem ateistą zakrawa już na skrajny oportunizm.

Tego feralnego poniedziałku powziąłem jednak postanowienie coby faktycznie zrobić coś produktywnego, np. zaopatrzyć się w kilka potrzebnych rzeczy do domu, w tym celu zaraz po wyjściu z biura skierowałem swoje koła w kierunku podmiejskiej krainy marketami słynącej. Wprawdzie już po wyjeździe z parkingu natknąłem się na korek na pół miasta, który według moich kalkulacji za horyzontem ciągnął się jeszcze przez kolejne pół, niezrażony (bardzo) tym faktem jednak stwierdziłem, że pojadę po okrężnej. Okazało się być to błędem. Już trzecim tego dnia – pierwszym było wstanie z łóżka, drugim przerost ambicji implikującym szczerą chęcią zrobienia czegoś.

Zaraz po wygraniu z pierwszym zatorem władowałem się w drugi – ten już nie ciągnął przez całe miasto ale przez całą drogę dookoła niego, co dało mi półtora godziny sam na sam ze sobą. Sukces jak w mordę strzelił, szybciej byłoby jednak zostać w pierwszym korku. Nie macie czasem wrażenia, że ze wszystkich złych opcji zawsze bezbłędnie wybieracie najgorszą? Ja mam cały czas. Ponadto jestem chyba jakimś motoryzacyjnym anty-Mojżeszem – gdzie się nie pojawię tam korki wzbierają przede mną niczym morze.

Jeszcze jakiś czas temu walczyłem z radiem samochodowym żeby zablokować automatyczne włączanie się wiadomości kiedy leci płyta – walkę wygrałem. Dziś za to chciałem z powrotem to włączyć żeby się dowiedzieć skąd ten korek, dokąd i czy da się to jakoś ominąć. Rzecz jasna za cholerę nie potrafiłem na nowo ustawić opcji, skazując się tym samym na tkwienie w korku przy akompaniamencie “łagodnych przebojów dla wszystkich”, co tylko jeszcze bardziej rozrzedziło krew przewijającą się przez mój układ kortyzolonośny. W końcu trafiłem na info z lokalnej stacji mówiącej, że na drodze, którą się toczę “wciąż jest zator”.

No serio? Ale poważnie? Co ty nie powiesz, geniuszu, nie zauważyłem. Taka historia, patrzcie no, taka wasza mać.

W końcu dotarłem do, jak mi się zdaje, praprzyczyny komunikacyjnego zła, którym okazało się wycięcie jednego (jednego!) pasa przy końcu wylotu z miasta. Grubo. Znaczy cienko… no nieważne. Koniec końców udało mi się w końcu dotrzeć do sklepu, gdzie mega wkurzony szukałem miejsca do parkowania. Żeby praw Murphiego stało się zadość – z pierdyliarda możliwych alejek musiałem wjechać właśnie w tą gdzie jeszcze raz utknąłem za jakąś słodką idiotką usiłującą zaparkować kręcąc kierownicą  jak oszalała, jednocześnie szarpiąc gałkę skrzyni biegów jak… no nieważne (if you know what I mean). Technika parkowania tyleż efektowna co nieefektywna – normalnie ta heroiczna walka kobiety z wrażym parkingiem byłaby nawet śmieszna – ale w sytuacji, kiedy człowiek stara się sobie przypomnień wzór i syntezę nitrogliceryny robi się jednak niebezpiecznie…

Koniec końców wysiadłem z samochodu i niezatrzymywany już przez nic poszedłem w kierunki wejścia jak bóg furii i zniszczenia, sypiąc za sobą wkurw-pioruny. Po drodze dojrzałem jeszcze kolejną ogarniętą inaczej starającą się wpakować mocno ponadwymiarową paczkę do swojego tyciego bagażnika. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie pomóc jej jakoś ale logika poparta doświadczeniem podpowiadała mi, że lepiej nie podchodzić bo przy pierwszym, niezbyt bystrym tekście ze strony tejże niewiasty mógłbym pokazać się z jak najgorszej strony, nawet pomimo najlepszych chęci.

I właśnie kiedy rozmyślałem, czy w razie czego musiałbym się liczyć z zarzutami o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, podszedł do mnie wspomniany pan żul – zapewne chciał zacząć od charakterystycznie ochrypłego “panie złoty, daj pan na zupę” ale zdążył jedynie otworzyć usta zanim nie nawiązałem z nim kontaktu wzrokowego. I wyszło na to, że moje dywagacje na temat mojej hipotetycznej odsiadki za zabójstwo wcale nie były tak bardzo nie na miejscu, bo menel się z miejsca zwinął jak zbity kundel nie werbalizując swych marzeń…

Wnioski są trzy, ponadto jeden temat do dalszych rozważań. Jeden – wkurwiony samiec to samiec alfa i nawet stara cyganka mu się nie odważy wróżyć. Dwa, czekolada ma wybitne właściwości do zbijania zdenerwowania – przetestowałem. Poza tym – prawa Murphiego to nie hipoteza – to kompletna teoria jeśli nie prawda objawiona.

Ile razy w życiu mieliście wrażenie, że popełniacie seriami najgorsze możliwe błędy? Jedziesz do pracy wybierając najgorszy możliwy sposób dostania się do biura. Wybierasz sobie najbardziej poroniony projekt, dostajesz do współpracy największych obiboków. Wracasz z pracy inną trasą – tym razem ta się okazuje najgorsza. Mając wszystkiego dość włączasz sobie jakąś odmóżdżającą sieciówkę – i co? Oczywiście trafiasz do drużyny największych lamerów na serwerze. Kalkulujesz dniami no nocami na jakąś umowę i podpisujesz najmniej korzystną. I tak dalej, i tym podobne, i w ten deseń.

Jedno z praw Murphiego brzmi – jeśli coś może się schrzanić – schrzani się na pewno. Od siebie dodałbym, że schrzani się do tego w momencie, kiedy spowoduje najwięcej zniszczeń.

Trzeci wniosek – mam dziwną tendencję do dostawania weny jedynie wtedy, kiedy coś mnie wkurzy, a że mimo wszystko nie zdarza się to często (może dlatego uderza z większa mocą kiedy się już zdarza) to coś mi się z kolei nie widzi prędkie skończenie książki jednej czy drugiej…

A na marginesie – zawsze lubiłem pewien komentarz do praw Murphiego – “Murphy był optymistą”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *