I znów o polityce. Tak, tak, wiem – porzygać się tym już idzie – obiecuję, że to ostatni raz… w tym miesiącu. Mam jeszcze trochę luźnych dywagacji do spuszczenia z krzyża.
Wspominałem ostatnio, że gdyby Duda został prezydentem PO zwarłoby szeregi żeby tylko nie dopuścić PiS do wygranej w wyborach do Sejmu. Przy czym tutaj “PO” odnosi się do wszystkich, którzy nie tyle są faktycznie za Platformą co po prostu przeciwko PiS (czyli mniej więcej dwie trzecie obywateli). Rodzi to dość ciekawe implikacje jeśli popatrzeć na nowych graczy, którzy szykują się do marszu na Warszawę – Kukiza z naprędce organizowaną przez partią. Moim zdaniem wygrana Dudy mogłaby się dać we znaki Kukizowi – jeśli widmo PiSu zbyt mocno odciśnie się w drugiej turze ludzie w panice zaczną głosować na PO, tym samym ograniczając ilość głosów, które zbierze nowe stronnictwo.
Paradoksalnie więc najlepszym sposobem żeby namieszać w obecnym układzie sił byłoby głosować na Bronka, którego wygrana uśpiłaby do pewnego stopnia jego partię (choć i tak już posraną po wynikach pierwszej tury) i przyniosłaby więcej głosów Kukizowi – być może również Balcerowiczowi, który podobno też coś montuje. Utrzymanie status quo zachęciłoby do antysystemowej rozróby – w przeciwieństwie do powtórki z wygranej Jarka sprzed lat.
Niezależnie jednak od październikowego rozwoju wypadków, druga tura wyborów to wciąż wybór między dżumą a cholerą – mamy do wyboru nieco inne zestawy dolgliwości – i tyle.